Zgodnie z art. 173 ustawy Prawa Telekomunikacyjnego informujemy, że kontynuując przeglądanie tej strony wyrażasz zgodę na zapisywanie na Twoim komputerze tzw. plików cookies. Ciasteczka pozwalają nam na gromadzenie informacji dotyczących statystyk oglądalności strony. Jeżeli nie wyrażasz zgody na zapisywanie ich zmień ustawienia swojej przeglądarki internetowej.

Mapa strony

Przedwojenny rynek żorski

Przedwojenny rynek żorski

Fragmenty cytowane pochodzą z wydawnictwa:

Barbara Kieczka, Przedwojenny rynek żorski i jego mieszkańcy. Ze wspomnień Kazimierza Hermana, Żory 2002


 

Fragment 1, s. 17

Domy na Rynku, z wyjątkiem czterech dwupiętrowych, były jednopiętrowe i miały wysokie, spadziste dachy. W każdym budynku był na parterze sklep lub warsztat rzemieślniczy z oknem wystawowym. Na szyldach wiszących nad sklepami widniały najczęściej tylko nazwiska ich właścicieli. Rzadziej natomiast zdarzało się, by szyldy informowały o handlowej lub usługowej branży sklepu czy warsztatu. Przed prawie każdym budynkiem stała ławka.

Przylegające do Rynku budynki stały na posesjach ciągnących się aż do ulic okalających Rynek.

Wieczorami Rynek był oświetlony. Kilka lamp umieszczono w rogach, u wylotu ulic, a dwie na środku, w rejonie pomnika. Jak w każdym mieście czy miasteczku, w przedwojennych Żorach utrwaliły się pewne lokalne zwyczaje.

Oto niektóre z nich:

Przed wojną żorski handel funkcjonował według swoich, prawdziwie kupieckich zasad. Sklepy były otwarte od ósmej rano do siódmej po południu. Nie miały żadnych przerw w handlowaniu, a jeśli ktoś potrzebował kupić towar po zamknięciu sklepu – nie miał z tym problemu. Właściciele sklepów, najczęściej mieszkający nad sklepem, nie odmawiali sprzedaży.

W niedzielę sklepy były nieczynne, jedynie piekarnie otwarte były w godzinach dopołudniowych. W Żorach utrwalił się bowiem taki zwyczaj, że po niedzielnej porannej mszy przed piekarniami ustawiała się kolejka. Kobiety kupowały na niedzielne śniadanie świeże, ciepłe bułeczki i słodkie kołaczyki. Każda z nich wracała do domu z papierową torbą pełną pachnącego świeżością pieczywa.

W każdy wtorek i sobotę odbywał się na Rynku targ. Miejscowi i rolnicy z pobliskich wiosek sprzedawali tu swoje towary – najczęściej artykuły spożywcze. Wszyscy jednak wiedzieli, że prawdziwe zakupy można zrobić tylko na odbywających się co kwartał jarmarkach. Żory od lat szczyciły się przywilejem organizowania jarmarków, które przyciągały tu kramarzy z całego Śląska. W dniu jarmarku już od świtu rozstawiali oni swoje stragany na klepiskowym placu rynkowym, przestrzegając jednak miejscowych reguł.

 

Fragment 2, s. 57

Po wojnie inaczej płynęło życie na żorskim Rynku. Nikt już nie spędzał tu wolnego czasu, nikt nie spacerował. W niedzielne popołudnia mieszkańcy szli ulicą Wolności (zwaną dawniej Królewską) na Dębinę, by tam odpoczywać wśród starych, pięknych drzew. Dopiero pod koniec lat 50. Coraz częściej można było spotkać spacerujących po Rynku.

Nie urządzano tu uroczystości państwowych, tylko pochody pierwszomajowe niezmiennie na Rynku defilowały przed stawianą tu, wśród ruin, trybuną.

Nawet procesja „Święta Ogniowego” przez wiele lat omijała Rynek. Dopiero dzięki staraniom ówczesnego proboszcza, ks. dziekana Adama Bieżanowskiego, w 1957 r. reaktywowano tradycję chodzenia z procesją dookoła Rynku.

Cotygodniowe targi przeniesiono na plac przy ulicy Moniuszki, obecnie miejsce, na którym wzniesiono budynek Cechu Rzemiosł Różnych, a targi na rogaciznę na plac obok Huty Pawła, na teren obecnego dworca autobusowego.