Zgodnie z art. 173 ustawy Prawa Telekomunikacyjnego informujemy, że kontynuując przeglądanie tej strony wyrażasz zgodę na zapisywanie na Twoim komputerze tzw. plików cookies. Ciasteczka pozwalają nam na gromadzenie informacji dotyczących statystyk oglądalności strony. Jeżeli nie wyrażasz zgody na zapisywanie ich zmień ustawienia swojej przeglądarki internetowej.

Mapa strony

Dzieje ogniem znaczone

Dzieje ogniem znaczone

Dzieje ogniem znaczone

Piętno pożarów znaczyło dzieje wielu dawnych miast. Zwarty, bardzo gęsty charakter zabudowy, wymuszony stosunkowo niewielką powierzchnią terenu otoczonego murami obronnymi, powodował, że zaprószony w jednym z domostw ogień bardzo szybko przenosił się na kolejne budynki. Sprzyjał też temu łatwopalny materiał, z którego powstawały domy mieszczan: w Żorach aż do początków XIX wieku jedynymi murowanymi budowlami były: kościół farny, bramy miejskie i mury obronne. Reszta budynków wznoszona była z drewna, kryta była słomą, lub gontem

Cesarska pomoc

Pierwszy wielki pożar miasta, który został odnotowany w kronikach wybuchł w roku 1454. Żory spłonęły doszczętnie.  Następny miał miejsce prawie sto lat później, w 1552. Najprawdopodobniej właśnie w tych dwóch pożarach spłonęła zarówno  większość akt miejskich z pierwszych dwustu lat istnienia miasta, jak i pierwsze miejskie pieczęcie. Kolejny raz miasto płonęło 18 sierpnia 1583 roku. O pomoc finansową przy odbudowie miasta żorzanie zwrócili się wtedy aż do cesarza Rudolfa II Habsburga, którego władzy w tym czasie Żory podlegały. Ten pomógł mieszczanom przedłużając miastu prawo do pobierania pewnych opłat. Dochody z tego tytułu miały być przeznaczone na odbudowę grodu.

Przez złość na parobka

Okres wojny trzydziestoletniej, która w XVII wieku na Śląsku zebrała krwawe żniwo, udało się Żorom przebyć w miarę bezboleśnie, jeśli nie liczyć dokuczliwych kontrybucji na rzecz wielu przechodzących przez miasto wojsk. Za to ludzka lekkomyślność okazała się dla Żor znacznie groźniejsza niż nieprzyjacielskie armie.   17 maja 1661 roku Marianna Kasper, żona chorążego ze stacjonującego w mieście oddziału cesarskiej kawalerii, wracała z wesela, które wyprawiał Adam Wielopolski, pan na Woszczycach. Wraz z parobkiem, który ją eskortował dotarła do miasta o 10 wieczorem. Czy parobek był hardy, być może czynił młodej jejmości nieprzystojne propozycje, czy też pani Marianna miała ciężki charakter, nie wiadomo. Faktem jest, że zeźliła się na parobka i w stajni do której wjechali po powrocie, rzuciła w niego płonącą pochodnią. Od pochodni błyskawicznie zajęła się słoma, ogień szybko przerzucił się na dach, zaś wiejący wtedy silny wiatr spowodował, że wkrótce zapłonęły dachy. Spłonęły nie tylko wszystkie domy w mieście, ale także dach i wieża kościelna oraz jedna z bram miejskich. Ogień przedostał się także za mury: na przedmieściach ocalało jedynie 7 domostw, miejskie więzienie i słodownia. W obrębie murów ocalał tylko jeden szynk. Tragiczna byłą lista ofiar. Żywcem spłonąć miało 8 osób, 17 z kolei podusiło się od dymu. Oprócz ludzi w płomieniach zginęło także 100 sztuk bydła. Tak wielka katastrofa sprawiła, że rozwój miasta został na kilkadziesiąt lat znacznie spowolniony. Gdy wydawało się już, że długie lata pokoju panującego wtedy na Śląsku  pozwalają Żorom pomyślnie patrzeć w przyszłość, po 41 latach czerwony kur znowu zapiał nad miastem...

Apetyt na zająca

11 maja 1702, jeden z rajców miejskich, Andrzej Peisker wrócił z pobliskiej wioski z biesiady. Radnemu,  rozochoconemu  zabawą, apetyt, mimo późnej pory w dalszym ciągu dopisywał i kazał sobie upiec zająca. Pożar wybuchł pół godziny przed północą. Ponownie spłonął dach kościoła, wieża kościelna, stopił się jeden z dzwonów. Zniszczeniu uległy też wszystkie zabudowania wokół rynku. W pożarze zginął ówczesny burmistrz Marcin Scholz. Wraz z nim jego główny rywal w mieście Adam Hok z Górnego Przedmieścia, który pospieszył mu na ratunek. Obydwaj udusili się w piwnicy, z której nie mogli się wydostać, gdyż spadające belki zablokowały drzwi.

Właśnie po tym pożarze ludność miasta złożyła uroczyste ślubowanie, iż każdego roku, w dniu tego nieszczęścia, czyli 11 maja, odbywać będzie uroczysta błagalną procesję w intencji odwrócenia klęski pożarów od Żor. Przez przeszło sto lat ich błagania odnosiły skutek.

Płonąca stajnia

Pożar, który ostatecznie zmienił obraz miejskiej architektury wybuchł w sobotę 15 sierpnia 1807 roku tuż przed południem. Z nieustalonych przyczyn zaczęła się palić stajnia należąca do żydowskiego dzierżawcy gorzelni Heimana Labandy. Tym razem kościół ocalał, spłonęło jednak całkowicie 150 miejskich budynków w obrębie murów i ponad połowa zabudowań Dolnego Przedmieścia. Znacznie uszkodzony został ratusz. Ocalało tylko 8 budynków mieszkalnych, na szczęście nie spaliła się większość stodół, w których składowane było ziarno, nad ocalałymi pogorzelcami nie zawisło, przynajmniej na razie, widmo głodu. Dwa tygodnie po pożarze, Kamera Wrocławska wydała zarządzenie, by nowe budynki w mieście stawiać wyłącznie z cegły. Wokół miasta zaczęły powstawać cegielnie, jednak pierwszym źródłem cegły wykorzystywanej przy odbudowie były żorskie mury obronne oraz wieża ratuszowa, która, uszkodzona w czasie pożaru, zawaliła się ostatecznie 22 września 1807 r. 

Nieprzerwanie (prawie) przez przeszło 300 lat

Ślubowanie, które żorzanie złożyli w 1702 roku, skrupulatnie wypełniali bez przerwy przez cały XVIII i XIX wiek. Prawdopodobnie początkowo procesje szły wąskimi uliczkami wzdłuż murów obronnych. Autor pierwszej historii miasta, Augustyn Weltzel  opisuje uroczystości dziewiętnastowieczne: Poprzedzane były nabożeństwem, po którym procesja wyruszała na Rynek. Na jego czterech rogach następowało błogosławieństwo monstrancją z Najświętszym Sakramentem. W procesji na czele mieszkańców szły miejskie władze.

Był to dzień wolny od pracy. Nieczynne były szkoły, sklepy, restauracje, zakłady pracy, a także warsztaty rzemieślnicze, zaś okoliczni rolnicy tego dnia nie wychodzili w pole. Msza święta odbywała się rano w kościele parafialnym pod wezwaniem św. Filipa i Jakuba, po której wychodziła procesja na rynek. Na przodzie kroczyła młodzież i dzieci, za nimi szła orkiestra miejska, po niej rzemieślnicy ze swymi cechowymi sztandarami. Pod baldachimem szedł proboszcz parafii z monstrancją, zaś za nim burmistrz miasta ze współpracownikami. Po nich – reszta mieszkańców. Po południu – w tradycyjnych miejscach wypoczynku mieszkańców, czyli w parku Dębina i strzelnicy na Kleszczówce odbywały się festyny na wolnym powietrzu, które trwały do późnych godzin nocnych.

Bibliografia:

  • E. Burcek, Tradycja Święta Ogniowego, [w:] Informator TMMŻ, Żory, grudzień 1991
  • W. Gliński, Z. Laskowski, Kronika Miasta Żor od 24 marca 1945 do 31 grudnia 1970, [w:] Informator TMMŻ, Żory, marzec 1972
  • P. Lokaj, G.Utrata, Żorskie pożary – Żary? [w:] Informator TMMŻ, Żory, grudzień 1991
  • I. Panic, Żory pod panowaniem Przemyślidów i Habsburgów, Żory 2002
  • B. Przeliorz, Kronika pożarów i pożarnictwa cz. I do roku 1939, [w:] Informator TMMŻ, maj 1981
  • A. Welztel, Geschichte der Stadt Sohrau in Oberschlesien, Sohrau 1888